sobota, 16 lutego 2013

Chapter 3


Zbliżała się noc. Między Justinem a Jessicą panowała cisza. Ona, bo bała się co kolwiek powiedzieć, a on w dalszej chwili dziękuje ojcu. Żadne nie chciało się odezwać. Szatyn wyszedł z samochodu i poszedł w głąb lasu. Spanikowana dziewczyna od razu za nim wyszła.
- Ej, gdzie idziesz? – zapytała drżącym głosem.
- Załatwić się – uśmiechnął się łobuzersko – A co chcesz iść ze mną?
- Um, nie. No dobrze, idź, ale wracaj – podniosła spuszczoną głowe.
Uśmiechnął się i poszedł w swoją strone. Bała się, naprawdę się bała. Właśnie w tej chwili żałowała, że pojechała z nim. Teraz powinna się uczyć, a nie siedzieć bezczynnie w aucie. Marzyło jej się ciepłe łóżko. Przerwało jej otwierające drzwi. Nie wiedziała, co on wyrabia.
- Co ty robisz?
- No, jak mamy spędzić tutaj całą noc, to wole mieć wygodnie – uśmiechnął się dumnie.
- Aha – nic więcej nie mogła wykrztusić.
Brązowooki zaczął rozkładać siedzenia w samochodzie. Nie miał zamiaru spać czy coś w tym stylu. Chciał coś dowiedzieć się o dziewczynie.  Myślał o Draku, któremu nie uda się pokrzyżować planów. Ma przewage, jak zawsze ma. Położył się i spojrzał w bok. Pokazał ręką, aby się położyła. Nie do końca wiedziała co zrobić, więc wykonała polecenie.
- Opowiedz coś o sobie – rozpoczął rozmowe.
- A co tak nagle zaczęło cie obchodzić – odwróciła się na bok, gdzie dokładnie widziała jego twarz.
- A nie wiem, tak samo z siebie – zaśmiał się żartobliwie.
- Hm, okej. Jestem Jessica – było można usłyszeć cichy śmiech chłopaka – Ale to już wiesz – także się zaśmiała, bo dotarło do niej, co właśnie powiedziała – Mam tylko mamę. Jest wspaniałą osobą, Kocham ją. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby jej nagle zabrakło – Justin odwrócił się i dostrzegł łzy w jej oczach – Będę sama jak palec. Nie mam tak jak inni ludzie, markowych rzeczy czy fajny telefon. Nie mam na to pieniędzy. Mój tata zginął, gdy byłam mała. Nigdy nie powiedziała mi z jakiego powodu – dała upust łzą.
- Ej, Shawty, nie płacz – otarł wierzchem dłoni słoną ciecz.
- Przepraszam, pewnie teraz masz ze mnie większą zabawę, bo płaczę – nie chciała być już poniżana.
- Nie, myślę, że to słodkie, gdy dziewczyna płaczę – uśmiechnął się widząc, jak dziewczyna się rumieni – I ładnie się rumienisz .
- No przestań. Co wy jakoś się zgadaliście czy co? – spojrzała na brązowookiego – Ten Drake czy jak mu tam ciągle za mną łazi. W ogóle dziwne, że ci to mówię, ale boje się go. Czuję, że jest on czymś złym.
- I się nie mylisz – odwrócił wzrok, aby popatrzeć jej w oczy – Trzymaj się od niego z daleka.
- No dobrze – nie wierzyła własnych słowom – Wracając do tematu, też chcę coś wiedzieć o tobie.
Chłopak chwile się zastanawiał, czy ma skłamać, czy mówić prawdę. Postanowił pół tego pół tego.
- Wiesz – zastanowił się – Moja sytuacja kryje się z twoją, bo ja nikogo nie mam – dziewczyna popatrzyła na Szatyna ze współczuciem – Nie patrz tak. Pogodziłem się z tym.
- Przepraszam, nie widziałam.
- A skąd miałaś wiedzieć? No właśnie. Nie żyje w pieprzonych snach, tylko w rzeczywistości. Poza tym idę spać dobranoc – mówiąc, odwrócił się specami do Jessicy.
- Dobranoc – powiedziała.

Długo nie mogła zasnąć. Myślała, że Justin jej nie lubi i w pewnym sensie miała racje. Nie przejmował się tym, że może zranić ludzi. Zabolało ją fakt, że nie ma nikogo, że jest sam. Długo nie mogła zasnąc, więc postawiła na świeże powietrze. Delikatnie otworzyła drzwi, aby nie obudzić osobnika obok i wyszła. Stanęła przed samochodem i popatrzyła w gwiazdy. Chciał wrócić do domu. Nie podobało jej się to, że jest sama. Co zrobiła mu, że na nią naskakuje? Naprawdę nie wiedziała. Chciała go poznać, zostać przyjaciółką, a może coś wiecej, ale wiedziała, że to tylko jej wymysł wyobraźni. Jakimś trafem, pomyślała o Ojcu.
- Tato, gdzie jesteś ? – zapytała cicho czując, że za chwile się popłacze.
- Mamo, przepraszam cię za to – spuściła głowe – Powinnam teraz być w domu i się uczyć, szukać może pracy, aby ci pomóc – łzy spłynęły po jej policzkach – Wynagrodzę ci to, obiecuje.
Nie spał. Bardzo dobrze słyszał, co dziewczyna mówiła. Poczuł wyrzuty sumienia? Nie, Justin Bieber nigdy nie czuje. Nie bardzo podobało mu się, że musi się zaprzyjaźnić. Nie chciał tego, ale mus to mus. Przyglądając się dziewczynie mógł dostrzec jej idealne rysy twarzy. W blasku księżyca jeszcze bardzo pociągały. Idealne malinowe usta, mały nosek i lekko różowe policzki. Uśmiechnął się, przypominając sobie swoją mame. Ledwo ją pamiętał, ale tak ona ją przypominała. Ścisnął mocno usta, nie chciąc pokazać uczuć. Nawe czasem on nie daje sobie rady, ale zawsze, aby się z tego wyplątać, robi to co kocha, czyli zabija. Już to sobie wyobrażał, wyjmuje broń i kieruje ją w strone głowy dziewczyny. Nie mógł tego zrobić, choć bardzo do wkurzała. Wszystkie te jego chore słówka to zwykłą gra. Wiedział jak podejść dziewczyne, żadna mu się nie oprze, a ona należy do nich.
Nagle w oddali zauważył samochód. Szybko wysiadł.
- Wsiadaj – powiedział do spanikowanej Jessicy.
Ta posłusznie wsiadła, nic nie mówiąc. Stanął przed nim i zauważył znany kolor i marke.
- Bieber? A ty nie w łóżku? – zaśmiał się, uśmiechając się szeroko.
- Zamknij się. Potrzebne mi paliwo, więc mi je daj – powiedział lekko wkurzony głupimi gatkami Jerremiego.
- Widzę, że zaliczyłeś niezłą sztuke – odpowiedział, otwierając bagażnik.
- Ta, jasne. Dziewica jak nic i Justin Bieber ją przeleci – wyczuł sarkazm, więc wiecej już się nie odzywał.
- Właśnie, Danny się pytał, gdzie się zgubiłeś z drogi do domu.
- Miałem swoje problemy.
- No widze, widze – pokazał głową na dziewczyne.
- Heh, zabawny jesteś – zaśmiał się szyderczo.
Jessica przyglądała się całej istniejącej sytuacji. Nie wiedziała kto to był i skąd zna Justina. Postanowiła nie wychylać się i czekać na chłopaka. Nie potrwało to długo, bo chwile potem wsiadł i odjechał nic nie mówić.
- Pas – dziewczyna nie wiedziała o co chodzi – Zapnij pas mówie – powiedział ostro.
W mgnieniu oka jego stan się zmienił. Nie wierzyła, że z miłego można stać się tak podłym. Myślała, że ją lubi, jednak się myliła. Straciła wiarę.  Bała się mu sprzeciwić. W tej chwili nie chciała tutaj być.
Zamknęła oczy i marzyła być już w domu, pod ciepłą kołdrą.
- Co ty robisz? – natychmiast otworzyła oczy.
- Słucham?
- Chyba mówie do ciebie, nie? Chyba, że jestem jakimś idiotą i gadam do siebie – tak jesteś idiotą.
- Jestem idiotą? – gwałtownie zahamował. Myślała, że powiedziała sobie w myślach.
- Nie, ja ….
- Posłuchaj – odwrócił się do niej – Jak cię coś kurwa nie podoba, to wysiadaj i idź.
Patrzyła na niego z otwartymi oczami. Otworzyła drzwi i wysiadła. Odjechał z piskiem opon.
Sama w dużym lesie, koło drogi. Nikt nie jechał.
- Chyba będę musiała tutaj spedzić całą noc – powiedziała sama do siebie.
Usiadła pod dużą brzozą. Myślała, duży myślała. Stwierdziła, że boi się Justina.
- Zmienne dziecko – zaśmiała się sama z siebie – Czy ze mną jest coś nie tak, że gadam sama do siebie?
Odpowiedziała jej głucha cisza. Zasnęła.

Obudziła się dosyć wcześnie, koło 8. Była okryta szczelnie kołdrą. Czy jestem w niebie? Zapytała w myślach. Otworzyła oczy i zobaczyła nowocześnie umeblowany pokój. Bogaty, pomyślała. Pościel pachniała męskimi perfumami. W głowie miała czarne scenariusze. Drzwi od pokoju się otworzyły a w nich stanął wysoki blondyn. Spojrzała na niego ze strachem w oczach.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię – uśmiechnął się przyjemnie.
- Gdzie ja jestem?
- Jesteś u mnie. Masz przyniosłem ci śniadanie, na pewno jesteś głodna – podsunął jej talerz z grzankami.
- Dziękuję – i zaczęła jeść. Była głodna.
- Spokojnie, jak chcesz jeszcze przyniosę – zaśmiał się.
- Nie, nie. Tyle wystarczy, naprawdę – odwzajemniła uśmiech – Emm, można wiedzieć, gdzie toaleta?
- Jasne, wychodzisz i w prawo.
- Hmm, okej, chyba załapałam – zaśmiała się. Miał bardzo zaraźliwe poczucie humoru.
Chłopak wyszedł, zostawiając tym dziewczyne samą. Wygrzebała się z pierzyny i podeszłą do drzwi. Otworzyła, ale od razu tego pożałowała.
- O kurwa – krzyknął dobrze znany jej głos.
Nie miała pojęcia, że drzwi otwiera się w drugą stronę, kogoś uderzając.

================
i kolejny ;3
Jak się podoba? 

piątek, 8 lutego 2013

Chapter 2


Kolejne lekcje mijały w miare szybko. Na długiej przerwie Matt, który załatwiał jak zawsze dla mnie biały proszek, spotkaliśmy się na polanie.
- Masz. Dorzuciłem nawet gratisa – zaśmiał się.
- No dzięki, a ile płace? – przeglądałem proszek.
- Stary, tę działke masz za darmo.
Uśmiechnąłem się do siebie. Mówiąc spoko, odszedłem. Po drodze na kolejną lekcje, troche wciągnąłem. Poczułem się od razu lepiej. Ugh matematyka. Po mnie nie widać, że brałem, więc czułem się z tym świetnie. Dumnie wszedłem do klasy, siadając na stałym miejscu, czyli tył ławki koło okna. Nienawidziłem tej budy. Przecież mogłem ją spalić czy podłożyć bombę. Miałem taki plan, ale koledzy mnie powstrzymali.
- Kochani, do naszej klasy dojdzie nowy uczeń – spogląda na zegarek – Powinien już być – i właśnie w tym czasie drzwi się uchyliły.
Nie interesowało mnie to jakoś, wiec zająłem się swoim telefon.
Od Dan: I jak ci idzie młody?
Od Justin: Nie pytaj.
Od Dan: Miej oczy otwarte. Ktoś może przejąć twój cel.
Zostałem zmieszany. Jak to ktoś może przejąć mój cel?
- O Drake, bardzo dobrze, że jesteś – spojrzał na dziennik – Hm, usiądź z Jessicą.
Gdy usłyszałem imię, wiedziałem o co chodzi. Spojrzałem na chłopaka, który zajął miejsce obok dziewczyny. Nawet z 3 kilometrów mogłem rozpoznać tego skurwiela.

********
Szatyn już wiedział co się dzieje. Złość, a raczej wściekłość narastała w jego żyłach. Narkotyki, które krążyły w jego organizmie tylko pogarszały sprawe. Bawiąc się telefonem, musiał powiadomić swojego współpracownika, że coś się kroi.
Od Justin: Pięknie, zgadnij kto doszedł do mojej pojebanej klasy.
Od Dan: Oświeć mnie.
Od Justin: Nasz bardzo dobry kolega, Drake.
Nie musiał czekać na odpowiedź, jak bardzo imię, które napisał w smsie mogło wkurzyć Dana. Znał go, aż za dobrze.
Gdy zadzwonił dzwonek, obaj chłopcy opuścili salę z prędkością światła. Drake dobrze wiedział, że ma do czynienia z samym przewódcą, co go bardziej nakręcało. Lubił patrzeć, jak Justin cierpi. Kilka krotnie udawało mu się, ale nie zawsze. To sprowadzało ku jednemu, wojnie. Był synem Daniela Prive, najgorszego wroga szatyna. Nigdy tego nie wykorzystywał, ale miał władze.
Męska łazienka, to było miejsce, w których zawsze się coś działo. I tym razem też tak było. Justin bardzo dobrze wiedział, że on tu się zjawi. Nigdy nie zawał za wygraną.
- No, no, no kogo my tu mamy – zaśmiał się gardłowo Drake.
- Czego tutaj chcesz? – warknął zły do granic możliwości.
- Przyszedł po to, co moje – uśmiechnął się.
- Wypierdalaj stąd, rozumiesz? – brązowooki był gotowy na każdy krok, nawet zabicie.
- A ty po ostatnim nadal nic się nie nauczyłeś – te pare słów wystarczyło, aby wkurzyć jeszcze bardziej Biebera.
- Słuchaj – wyciągnął broń – Masz 5 minut, pff co ja gadam – wywrócił oczami – Masz 30 sekund, aby stąd spieprzać.
- Wciąż ten sam Bieber – poklepał go po ramieniu i skierował się w strone drzwi.
- I jeszcze jedno – niebieskooki odwrócił się – Nie uda ci się.
- Wywalaj stąd chuju! – krzyknął szatyn.
Brunet nic sobie z tego nie robił. Miał cel, zadanie, które ma wykonać. Jednym, było pokrzyżowanie planów Biebera. Doskonale wiedział, co on musi zrobić. I nie dopuści do tego. Skierował się do jadalni, gdzie przesiadywali inni uczniowie. Nie chciał się wyróżnić, więc przysiadł się do dziewczyny, którą poznał nie całą godzine temu. Musiał przyznać. Miała swój urok. Siedziała sama. Chłopak wiedział, że nie ma przyjaciela, że jej tata nie żyję, a co ważniejsze, nigdy się nie zakochała. To właśnie był jego cel. Na lekcji Jessica zaczynała lubić Drake. Był miły, zabawny i skupiał się na zadaniu, jakie podał nauczyciel. Cieszyło ją to, że mogła z nim porozmawiać o nauce, co w niej lubi, jaki przedmiot jest jej ulubioną czy nawet ile gwiazd mieści się w galaktyce. Przysiadł się, uśmiechając się do niej. Nigdy nie była tak blisko z chłopakiem. Krępowało ją tą, że chłopak dotyka swoimi kolanami jej.
- Pan Coren dał mi kartki na projekt, chcesz być ze mną ? – zapytał, uśmiechając się przy tym
- Emm jeszcze nie wiem, nie jestem pewna – odpowiedziała grzecznie rumieniąc się.
- Ładnie się rumienisz – zaśmiał się.
- Wcale się nie rumienie – zasłoniła twarz.
Brunet odgarnął włosy z twarzy dziewczyny. Nie wiedziała co się dzieje. Nie chciała, aby ją dotykał.
- Mógł byś przestać? – zapytała. Doskonale znała te teksty.
- Ale – nie powiedział, gdyż brunetka mu przerwała.
- Nie lubię, jak ktoś na siłę próbuje mnie poderwać – powiedziała i zasłoniła się książką.
Nie wiedziała jeszcze, że te słowa mogą wywołać u niej piekło. Wkurzony, pożegnał się i wyszedł.
Całej sytuacji przyglądał się szatyn. Wiedział jaki plan ma Drake i nie pozwoli, aby mu się udało. Ma przewagę, bo dziewczyna sama go odtrąciła, nie chciała tego. Jego jedyną nadzieją, a raczej rozpoczęcie planu to po szkole. Ma nadzieje, że dziewczyna posłucha go i pojawi się na czas.
Justin nie należał do osób cierpliwych. Irytował się, patrząc na drzwi wejściowe do znienawidzonego budynku. Gdy w końcu ujrzał osobę, która miał w planach uśmiechnął się łobuzersko. Jessica zauważyła go. Ze spuszczoną głową, zaczęła iść wolno w jego kierunku. W końcu, gdyby nie on, dostałaby złą ocenę. Brązowooki patrzył na nią przez ciemne okulary.
- Jestem – zameldowała się. Zaśmiał się.
- Wsiadaj – pokazał na samochód.
- Ale, jak to? – zaniepokojona zapytała. Nie tam miało wyglądać.
Myślała, że podejdzie, powyzywała i zostawi poniżoną. Ale szatyn miał inne plany.
- No do samochodu – powiedział, zamykając za sobą drzwi.
- Um okej – szepnęła już do siebie.
Nie ukrywała, bała się, nawet bardzo. Chłopak odpalił samochód, spojrzał na bruneta, który patrzył na niego ze złością. Uśmiechnął się dumnie i odjechał spod szkoły.
- Jesteś głodna? – zapytał.
- Po co pytasz jak i tak cie to nie obchodzi – odpowiedziała, odwracając wzrok.
- Nie wyglądasz za dobrze – pokazał na jej spodnie.
- Nie powiem przez kogo to mam – odpyskowała.
Była zdziwiona, że tak potrafi.
- Wiem i odkupie ci, obiecuje – uśmiechnął się i zrobił zabawną mine.
Jessica zaśmiała się, widząc śmieszny wyraz twarzy szatyna. Miał piekne oczy, mówiła sobie w myślach. Myślała o tym, jak to by było gdyby był jej chłopakiem. Miał nienaganną posture ciała, idealne rysy twarzy. Mogła tylko o takim pomarzyć. Jej wyobraźnia wzięła górę. Całował ją w kąciki ust, uśmiechając się przy tym. Były miękkie i wyśmienite. Gdy się jeszcze nie całowała, ale wychodziło jej nieźle.  Dotknęła jego rozpalonego karku i przyciągnęła bardziej. Chciała dominować ale jej się to nie udało. Był szybszy i ponownie pocałował. Była w siódmym niebie. Otworzyła oczy i pogłaskała go po Poliku.
- Serio? – zaśmiał się.
- Co? – zapytała, nie wiedząc co się dzieje.
- Nie umiesz się całować? – nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się.
- O matko, czy ja to powiedziałam na głos ? – zapytała siebie w myslach.
- Wiesz mogę zawsze cię nauczyć – puścił jej perskie oko.
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Była na przegranej pozycji i nie wiedziała jak się z tego wyplątać. Samochód stanął. Odpięła pas i wysiadła. Justin jeszcze wiele gadał, w tym też rozśmieszał zielonooką. Lubiła chłopaków z poczuciem humoru, a on to w każdej cali miał.
- Co chcesz? Oczywiście ja stawiam – powiedział na wstępie.
- No nie wiem. To może poproszę sałatke grecką ? – popatrzyła na chłopaka.
- Tak mało? No dobra. To ja poproszę hamburgera, frytki i zimną cole – złożył swoje zamówienie i odstawił menu.
- Nie mów, że tyle zjesz – była w szoku, że taki chłopak jak Justin, który jest chudy, a raczej ma mieśnie, tyle zje.
- Czasem jem jeszcze wiecej – zaśmiał się.
Gdy przyszło zamówienie, jedli w ciszy. Ona speszona, że siedzi koło takiego przystojnego chłopaka, a on dumny, że jego plan jest na bardzo dobrej drodze. Nie spodziewał się, że pójdzie, aż tak dobrze. Po skończonym posiłku zapłacił i wyszli. W drodze powrotnej dużo się śmiali, żartowali. Szatyn jechał nie znaną drogą dla brunetki.
- Na pewno dobrze jedziesz? – zapytała spokojnie. W głębi już panikowała.
- No tak. Znam ten skrót – odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Tak w ogóle jestem Justin – podał dłoń dziewczynie.
Przez ten cały czas zupełnie zapomniała zapytać go o imię.
- Jessica, ale mów mi Jess – uśmiechnęła się.
Jechali, a droga się nie kończyła.
- Justin, coś się zapaliło – pokazała na kontrolne.
- A to znaczy ze zaraz nie będzie – nagle samochód stanął – paliwa.
Podrapał się po karku. Tego nie miał zaplanowanego. Ktoś nad nim czuwa. Spojrzał w górę mówiąc w myślach „ dziękuje tato” .
- No i co my teraz zrobimy? – Jessica panikowała.
Wywołała tym uśmiech na twarzy szatyna. To wyglądało zabawnie, ja dziewczyna machała rękoma, mówiąc, że Justin jest niemożliwy, że nie zatankował samochodu. Wyglądała uroczo, jak się złościła.
- No to zostajemy tu chyba na noc.


======
jest kolejny :) 

wtorek, 5 lutego 2013

Chapter 1.


Z racji tego, że nie mam weny na tamtą opowiadanie, zaczęłam nowe.
przepraszam, ale jak natchnie mnie wena to obiecuje, że dokończe tamto :D
a na teraz  pierwszy rozdział nowego :D 






- Bieber! Wstawaj! – krzyczał Jerremy.
Ja pieprze, znowu szkoła. Chyba spałem jakieś 2, góra 3 godziny.
- Bieber! – darł się dalej.
- Cholera! Daj mi pospać – zakryłem się ponownie poduszką.
- Bieber, bo moja cierpliwość się kończy – powiedział zły – widze cie za 5 minut na dole.
- Pieprz się! – wkurzony do granic możliwości walnąłem w ściane.
Syknąłem z bólu. Jak oni mogą budzić mnie o 7 nad ranem? Przecież to jeszcze noc. Niechętnie podniosłem głowe, oglądając, czy ktoś jeszcze jest. Wyszli. Ponownie położyłem się na łóżku.
- 3 minuty Bieber! – usłyszałem donośny głos Jerrego.
Znowu wstałem, rozejrzałem się, ale za cholere nie chciało mi się wstawać. Poszedłem do łazienki i szybko się ubrałem. Czarne rurki, biały podkoszulek i jest dobrze. Ostatni raz rzuciłem piłką do kosza i zamknąłem drzwi. Jak zawsze powitał mnie sarkazm Antoniego.
- O śpiąca królewna wstała – zaśmiał się.
- O zamknij się – warknąłem.
- Czeka nas jeszcze robota – oznajmił Peter, nalewając soku.
- Dzięki. Ale na mnie dziś nie liczcie – usiadłem na blacie.
- Stary, akurat to twoja działka – odezwał się Danny, przewodniczący.
Danny, on tym wszystko kontroluje. Jest hmmm można powiedzieć władcą, otóż na jestem z nim prawie na równi, ale nie całkiem. To on mnie wychował, kiedy rodzice zginęli. Miałem zaledwie 2 lata. Nie wiedziałem co się dzieje. To działo się za szybko. Ogień, krew, woda. Ten strzał, ta kula. Byłem z nimi w środku, prawie zginąłem, ale Danny właśnie mnie uratował. Od teraz jestem jednym z nich. Jestem jak maszyna do zabijania. Tego mnie nauczono i tego będę się trzymał.
- Wiesz? Czasami mam cie dość – syknąłem zły.
- Wzajemnie Bieber, wzajemnie – zaśmiał się gardłowo.
- Pamiętaj, że nie tylko ty tu rządzisz – wyjąłem pistolet, bawiąc się nim w ręku.
- Ohoh masz pistolet, masz władzę – zaśmiał się Antoni.
Przyłożyłem mu pistolet do skroni.
- Tak i właśnie ten pistolet może cię zabić – uśmiechnąłem się szyderczo.
- Dobra, już, spokojnie – odepchnął mnie.
- Masz – rzucił we mnie dokumentami Danny.
- Co to?
- Masz ją obserwować – usiadł przy stole – Chodzi z tobą do szkoły, wiec masz ułatwienie – zaśmiał się.
- Ale po co to wszystko? – spytałem zdezorientowany.
Czy tylko ja o tym nie wiem?
- Wiedzieliśmy ? – spojrzałem po wszystkich po kolei.
- No wielkie dzięki – powiedziałem zły.
- Wczoraj wróciłem późno, więc cie nie zatrzymywałem.
- Dobra, dobra. Ja lece –spojrzałem na zegarem – Aby spóźnić się do szkoły.
- Popraw się troche – zaśmiał się Jerremy.
- A ty chyba dawno nie dostałeś kulką w łeb.
Założyłem skórzaną kurtkę i wszedłem do garażu. Odsłoniłem swojego mustanga, lekko przecierając. Moja miłość. Ten opancerzony samochód nie raz mnie uratował Wsiadłem i zacząłem przeglądać dokumenty. Dalej nie wiedziałem o co chodzi. Dziewczyna, w moim wieku. Na początku przeszło mi przez myśl, że chcą mnie ze swatać, ale to niemożliwe. Dobrze wiedzą, że w nią nie wierze. Zobaczyłem zdjęcie. Dziewczyna, brązowe długie włosy o zielonych oczach. I co? Na nią musze ciągle patrzeć? A co, ja jakiś adorator? Nie kurwa, więc po co. Dobra, robota to robota. Włączyłem silnik i wyjechałem. Nuciłem sobie nutę, której wgl nie kojarzyłem. Skupiłem się na drodze. Westchnąłem, gdy zauważyłem budynek szkoły. No zabiłbym najchętniej. Zaparkowałem na moim stałym miejscu i wysiadłem. Nikt nie wie, czym się zajmuje na co dzień. I niech tak zostanie. Jak to mówią, jestem najprzystojniejszy w całej szkole. Wiem, jak działam na dziewczyny, ale one nie zdają sobie sprawy, że ja jestem na ich flirt odporny. Nie jedna próbowała mnie w sobie „rozkochać” , ale ja nie daje się. Spojrzałem za siebie, zaśmiałem się i wszedłem do szkoły.

Oczami Jess***

- Kochanie, wstawaj – mówiła mama.
- Mhm, dobrze, już, już – powiedziałam ziewając.
- Nauczona? – zapytała, chodząc po pokoju.
- Tak jak zawsze – uśmiechnęłam się.
- Moja mądra dziewczyna – pocałowała mnie w czoła.
- Wiem mamo, ale – nie dokończyłam, bo niestety już wyszła z pokoju.
Wyszłam z łóżka, zamknęłam okno i podeszłam do szafy. Jak zawsze nie miałam się w co ubrać. Wybrałam zwykłe rurki i bluzkę, a na to sweterek. Upięłam włosy, przemyłam twarz.
W szkole jestem jak powietrze. To, że się dobrze uczę, to nie znaczy że nie umiem się bawić. W sumie to nigdy nie byłam na imprezach.
Gdy byłam wyszykowana, zeszłam do kuchni, gdzie czekało na mnie śniadanie
- Dziękuję – uśmiechnęłam się szeroko.
Kocham swoja mama. Mam tylko ją. Mój tata odszedł, nigdy go nie poznałam. To co opowiadała mi mama wyjechał. I dobrze mniej problemu, niż mamy. Nie pochodzę ze zbytnio bogatej rodziny. Ogólnie to krucho u nas z kasą. Mama pracuje na 2 etaty. Nie raz sama gdzieś chodzę i szukam pracy. Pragnę jej z całego serca podziękować za jej trud.
- Jess ja dzisiaj będę wieczorem, zostawiłam ci pieniądze na komodzie.
- Mamo, nie musisz. Sama sobie coś zrobię.
- Wiem kochanie, ale tak na wszelki wypadek – uśmiechnęła się.
- Hm, no dobrze, ale wole abyś zatrzymała je – dalej trzymałam się siebie.
- Kocham cię, wiesz?
- A ja kocham cię – pocałowałam mame w policzek – Idę, pa.
Wyszłam z domu. Była w miarę ładna pogoda, chociaż zbierało się na deszcz. Mieszkałam blisko szkoły, ale droga jaka była, nie umożliwiała mi szybkiego dojścia do niej. Nagle zza rogu wyjechał samochód. Nie znam się na nich, ale określając w jakim stanie był, ktoś był naprawdę bogaty. Z mojej nie uwagi, albo jego, ochlapał mnie. Z moich jasnych spodni można wywnioskować jedno, teraz już serio wyglądałam jak jakaś bezdomna.
- Uważaj debilu! – krzyknęłam za samochodem.
- Cholera – już powiedziałam sama do siebie.
Byłam zła, a nawet wściekła. Byłam już przed samą szkoła. Bałam się wejść. Znowu usłyszę śmichy i inne wyzwiska. Chłopak z okularami przeciwsłonecznymi na nosie odwrócił się i zaśmiał. Pięknie.
Oczami Justina***
- Siema stary – przybiliśmy żółwika z Jayem.
- Yoł, co tam?
- w sumie to nic. Słyszałem jakie masz zadanie - zaśmiał się.
- W sumie nie wiem co w tym śmiesznego.
Jay jest moim przyjacielem ze szkoły, a także współpracownikiem. Jesteśmy jak bracia.
- Słuchaj jak już o tym gadamy, to weź mi pokaż to coś – pokazałem zdjęcie.
- To coś ? O stary to Jessica, Jessica Stone, mol książkowy.
No pięknie.
- Jest z niej laska, ale jest nielubiana. Wiesz ocenki i inne gówna. Taki boi dudek.
- Nie dla mnie – zaśmialiśmy się – To weź mi ją pokaż.
- Już się robi.
Szliśmy przez korytarz, gdzie dotarliśmy do szafek. Jay wskazał na nią palcem, popatrzyłem na nią, potem na niego.
- Żartujesz, nie ? – spojrzałem na niego. Pokręcił głową.
- Ale na to się nie da patrzeć – złapałem się za głowe. Znowu pokręcił głową.
- Wkurzasz mnie już tym – warknąłem na niego. Podniósł ręce w geście obronnym.
Dziewczyna wycierała swoje jasne spodnie. Teraz zacząłem jarzyć. To ta dziewczyna, którą ochlapałem. No Bieber, dobrze zacząłeś dzień, nie ma co. Z jej ust można było wyczytać, że wyklina lub obraża osobę, która jej to zrobiła, czyli ja. Znowu się zaśmiałem. Patrzyłem na nią, gdy w końcu się odwróciła i nasze spojrzenia się spotkały. Najwyraźniej się zawstydziła, bo spuściła wzrok. Jak ja lubie to robić. Najwidoczniej miała ochotę podejść i coś powiedzieć, ale wiedziałem, że się bała. Zaczęła odgarniać swoje włosy za ucho. Zamknęła szafkę i ruszyła. Szła w moja stronę.
- Umm, hej kolego – zaczęła – Emm dziękuje, że mnie ochlapałeś – uśmiechnąłem się.
- A nie ma sprawy, naprawdę – zaśmiałem się, widząc, że się rumieni.
- Whouu to ja tak na ciebie działam? – Jay również się zaśmiał.
- Nie? To ja już może pójdę – i ruszyła w stronę sal.
Po drodze wypadła jej jakaś kartka. Być dobry czy oschłym chujem i jej wyrzucić? Spojrzałem na kartę. To była jakaś praca domowa.
- Oddaj jej, mówię ci – poklepał mnie po ramieniu – Masz zdobyć jej zaufanie, pamiętasz?
- Ta, nie dajesz mi zapomnieć – wywróciłem oczami.
- Wiec leć do niej zakochańcu –  mówiłem, że łatwo jest mnie wyprowadzić z równowagi?
- Jay, Jay, Jay, Jay widzisz? – wyjąłem ze spodni broń – Jeszcze jedno słowo to po tobie. Ona tylko czeka. Jeden ruch i jesteś w dupie.
- Na żartach się nie znasz – i odszedł.
Co poradzić, jestem jaki jestem i się nie zmienie. Co ja teraz mam? A historię. Wchodząc do klasy zauważyłem ją. Siedziała w drugiej ławce po lewej. Postanowiłem, że usiądę za nią.
- Ej, spadaj. Dzisiaj ja tu siedze – powiedziałem do jakiegoś chłopaka.
Raz dwa się przesiadł ze strachem w oczach. Dziewczyna odwróciła się i spojrzała. Uśmiechnąłem się. Było słychać jak mówiła „ o nie „.
- No wiec na początek, chciałem powitać pana Biebera, że w końcu się zjawił – powiedział, spoglądając w dziennik.
- Witam pana psora – zaśmiałem się.
- Dobrze, więc zaczniemy od zebrania pracy.
Musze przyznać, że pierwszy raz od miesiąca odrobiłem prace. No nie sam, ale Jerremy mnie zmusił, przez co powinienem go chyba zabić. Działają mi na nerwy, ale co poradzić. Jessica zaczęła nerwowa szukać czegoś w torbie.
- Tego szukasz? – natychmiast się odwróciła.
- Skąd to masz? – zapytała – oddaj.
- A a a, nie ma tak, coś za coś – łobuzersko się zaśmiałem.
- Ale – przerwałem jej.
- Nie ma żadnego ale. Chcesz prace czy nie? – jak ja lubiłem mieć nad ludźmi przewagę.
- Tak – spuściła głowe.
- Czekaj po lekcjach przed szkołą – rzuciłem w nią kartką – a jak nie – przybliżyłem się bliżej – to nie chcesz wiedzieć co się z tobą stanie.
Lubiłem straszyć ludzi. Taka moja pasja, wtedy zawsze się słuchają.



=======
przepraszam bardzo!!! możecie mnie zabić
ale nie mam weny, a naszło mnie nowe opowiadanie

czytasz=komentuj